8 Webala (listopada) 1375 roku
Południowa część Puszczy Fairvera, Księstwo Clana, Zjednoczone Amarth
Wśród bohaterów Fallathanu szczególne miejsce zajmuje Rubertus*, patron łowów i odwagi. Legendy mówią, że był najlepszym łowczym swojego pokolenia. Dzięki niemu udało się przetrwać clanańskim osadnikom. Ponoć własnymi rękami zabił Niedźwiedzia Fallathańskiego, w innej wersji Odynna, a z pancerza Ankhega zrobił sobie tarczę. Był samowystarczalny i ze zdobyczy umiał spożytkować wszystko: prócz mięsa także futra, skóry, tłuszcz i kości. Serce zwierzyny oddawał Talonowi, by podziękować bóstwu, a i uśmierzyć gniew jego córek — Driad. Przekazy prawią, że nigdy nie zabił dla rozrywki, wyłącznie w celu przetrwania i w obronie własnej, zachowując szacunek wobec innych stworzeń. Łaskawość Przedwiecznego pozwoliła mu dożyć sędziwego wieku. Na cześć Rubertusa ustanowiono święto ku chwale wszystkich łowczych, które przetrwało do dziś. Tradycji nie zniszczyła nawet Wielka Destabilizacja Magii. Wkrótce świętowano w całym Kraju Zamieci, a wreszcie i na całym świecie. W każdym państwie obchody wyglądają inaczej, ale dwa elementy zawsze występują: uroczyste łowy oraz ucztowanie.
Tego roku Namiestniczka Księstwa Clany w Zjednoczonym Amarth, księżna Dalia Al-Hiddad*, wraz z małżonkiem Jaremą z rodu Sof’Er*, zezwoliła na łowy w Puszczy Fairvera, z czego ochoczo skorzystała organizacja „Górska Ferajna”. Rozesłano wieści, że Ferajnowicze szykują wielkie polowanie, na które serdecznie zapraszają wszystkich żądnych przygód. Zaplanowano również liczne konkursy sprawnościowe, które miały ucieszyć uczestników i widzów, a także wzbudzić ducha zdrowej rywalizacji. Nikt nie przypuszczał, jak bardzo Los pokrzyżuje te plany...
Pogoda sprzyjała świętowaniu pod chmurką. Solimus nagrzewał polanę na południowym skraju kniei, tętniącej życiem już od świtu. Reprezentanci Górskiej Ferajny mieli sporo pracy. Barbarzyńca z Klanu Wilka, Bloodeon Rageson, zajął się rozładunkiem beczek z alkoholem i rozstawieniem stołów oraz ław biesiadnych. Nie zabrakło antałków piwa, wina, trójniaka, dwójniaka z jagodami jałowca, a także gąsiorów nalewek, gotowych powalić niewprawnych biesiadników. Na polanie rozbito kilka namiotów, w tym najważniejszy — namiot medyków. Urządzono kuchnię polową, rozpalono duże ognisko, a przygotowania do kulinarnych wyzwań pod nadzorem Navrasa — kucharza i karczmarza w jednym — szły pełną parą. To on, razem z pomysłowym Dernelem, rezolutną Lilienną Sefires oraz pełną energii kucharką Saffroneą, zadbał o żołądki gości. Zapachy pieczonej dziczyzny, bigosu i świeżego chleba kusiły już z daleka. Nad całokształtem przygotowań czuwał Balfour Tropiciel*, w zastępstwie Herszt gildii, nieobecnej z powodu obowiązków. Jego zadaniem była organizacja zawodów zręcznościowych, włącznie z sędziowaniem i rozdaniem nagród. Na zawodników czekały topory do rzucania, lina do przeciągania i tarcze strzeleckie. Nie zabrakło wozów do transportu sprzętu i zdobyczy, a wybór broni mógł przyprawić o oczopląs. Były łuki, kusze, haki myśliwskie, włócznie, oszczepy, sieci, a także noże, aby dobić i oprawić zwierzynę.
Choć Ferajna nie potrzebowała fikuśnych instrumentów, by móc się zabawić, bo śpiewać i tańczyć „Górscy” potrafili wszędzie, nich nie śmiał sprzeciwić się fanaberii pani Wolmiry Sefires, która postanowiła zabrać ze sobą harfę. Po udanym polowaniu miała uraczyć wszystkich piękną melodią, ale Los zdecydował inaczej...
Jak długo istnieje, polana u wejścia do puszczy nie zaznała tak dużego zgromadzenia. Najliczniejszą grupą przybyszów byli Ludzie, ale nie zabrakło żadnej ze znanych ras: przedstawicieli Leafer, Maji, Ruanów, Jaszczurów i mniej lub bardziej jawnych Wilkołaków. Na polowanie przybyli wysłannicy księżnej Dalii Al-Hiddad*, nadworni psiarze Ederric* oraz Rowyrt*. Z ramienia Górskiej Ferajny stawili się: łucznik Barph, mag Ender, wojownik Ishay, argielita Jazon, magini Sadei oraz magini i szlachcianka Wolmira Sefires z domu Wolveridge, w towarzystwie Inkwizytora Oysteina Kramera. Dołączyli do nich przyjaciele gildii: czarodziejka Esnu i silnoręki Heibnez. Ponadto dopisali goście: łuczniczka Felsa z Ostwaldu; arystokratka z Małej Vanthii, Lar Deargadh; młodociana łuczniczka Malami; Elf Nyare, wyglądający na arystokratę; barbarzynka Sigrid Braveblood z plemienia Wija w Amarth; słynny wojownik z Natei, Waldo Rodriguez, a także liczni Imperialni: góral Ivo Wieretienow, w asyście pieska Andy; jaszelitka Katia Bellot; magini i szlachcianka Kiriae Ilras; wojowniczka Olaya Lennox; Jaszczurzyca Selenia oraz mag Zyech Wittel.
Wraz z upływem czasu święto nabierało rozmachu. Biesiadnicy gromadzili się przy stołach, gdzie Navras z dumą prezentował i serwował menu. Wśród specjałów znalazły się między innymi: polędwica z dzika w aromatycznym sosie śliwkowym; kasza gryczana omaszczona smalcem, z cebulą i marchewką; pasta z fasoli; kremowe tłuczone ziemniaki ze śmietaną i szczypiorkiem; pieczone jabłka oraz wachlarz kiszonek — wszystko popijane najlepszymi trunkami. Ekipa kulinarna spisała się wspaniale, jednak i tutaj Los musiał namieszać: w całym ferworze przygotowań, spotkań i powitań zapomniano o pilnowaniu ognia pod bigosem. Potrawa przypaliła się, i to tak dotkliwie, że nie było mowy o jej uratowaniu. Bez wahania zabrano się za nową porcję, by móc podać gościom myśliwską specjalność. Równocześnie doszło do innej, tym razem dobrej niespodzianki: jegomość Dernel, otwarty na eksperymenty, odkrył całkiem nową potrawę, którą nazwał „Kebs”. Słusznie zaufał własnemu instynktowi. W ciepły podpłomyk włożył pokrojone warzywa, cienkie plastry upieczonego mięsa i po kawałku wędzonej szynki oraz boczku. I choć już zapowiadało się na prawdziwy przysmak, wciąż brakowało czegoś, co podbiłoby smak. W ten sposób — spontanicznie — powstał, oprócz kebsa, także pikantny „sos piekielny”.
Nie tylko Dernel zabrał się za kucharzenie. Nie sposób zapomnieć o koperkowych ciastkach, które upiekła Esnu. Zdecydowanie z kulinariami nie było jej po drodze. Wypiekom Esnu zabrakło kształtu, koloru, konsystencjii i przede wszystkim smaku. Jeden plus: były jadalne. Nikt nie odważył się obrazić potężnej magini wody i wszystkim, których częstowała, ciasteczka „smakowały”.
Dla postronnych scena, w której barbarzyńca Bloodeon dostał siarczysty policzek od wojowniczki Sigrid, mogła wyglądać komicznie. Mężczyzna ledwo co wypowiedział jej imię, gdy drugi, równie celny strzał złamał mu nos. Jednak Saffronei nie było do śmiechu. Nie dla wszystkich tego dnia najbardziej liczyły się łowy. Trwał dramat romantyczny, a wręcz zawód miłosny panny Safci. Dziewczyna od dłuższego czasu wzdychała do nieokrzesanego barbarzyńcy. Wtedy, na leśnej polanie, zrozumiała, że dawno wybrał inną. Widząc to jak na dłoni, kuchareczka przestała walczyć o Ragesona — wyraźnie nie bez żalu.
Kiedy pierwszy głód został zaspokojony, gwar przy stołach przerwało wezwanie Balfoura Tropiciela* do pierwszej konkurencji: zawodów w siłowaniu na rękę. Na widok niepozornej dziewuszki, która wyłoniła się z kniei, na domiar złego w bardzo nieodpowiednim stroju, mężczyzna mało co nie dostał apopleksji. Malami, bo tak młoda miała na imię, nie bała się go, nie słuchała i pokazała charakterek. Stanowili ciekawy kontrast: on wielkolud o miękkim sercu, ona niewielka, ale harda. Panienka szybko owinęła sobie Balfoura* wokół palca. Ten zaś niespodziewanie zaczął troszczyć się o nią, całkiem bystrą i spostrzegawczą.
Przygotowano stanowiska z beczek, rozlosowano pary spośród dwunastki zawodników: Sigrid-Bloodeon, Waldo-Katia, Ishay-Nyare, Oystein-Olaya, Ivo-Wolmira, Zyech-Heibnez. Pojedynki ściągnęły całkiem liczną widownię, a wśród niej: Endera, Felsę, Lar, Sadei oraz Saffroneę, którzy asystowali jako sędziowie pomocniczy. Już sam dobór rywali — Los znów zażartował — zapowiadał emocje, a te podczas turnieju sięgnęły zenitu. Ku zaskoczeniu wszystkich, Sigrid wygrała z Bloodeonem; nikt nie wątpił wprawdzie w jej siłę, lecz ogromny przeciwnik zdawał się nie do pokonania. Waldo gładko zwyciężył w starciu z Katią, mimo niezłej formy jaszelitki. Nic dziwnego: Rodriguez, zwany „Niedźwiedziem z Natei”, czempion słynnego turnieju „Krwawy Sport”, od początku miał status faworyta. Do czerwoności rozgrzał widownię pojedynek Ishaya z Nyare’em: Elf okazał się znacznie wytrzymalszy, niż wskazywałaby jego sylwetka. Panom aż pobielały knykcie, splecione dłonie balansowały długo, by nareszcie Ruan przeważył szalę. W czwartej walce Oystein uległ Olayi. Czarny Płaszcz wydawał się rozkojarzony, a przeciwniczka bez skrupułów wykorzystała jego słabość. Największą niespodzianką okazała się wygrana Wolmiry w pojedynku z Ivo. Arystokratka, pozornie bez szans, zatriumfowała dzięki intuicji i... nowym, wilczym umiejętnościom, które dla większości pozostały sekretem. Prawdopodobnie też sam Wieretienow po dżentelmeńsku ułatwił jej zwycięstwo. Jako ostatni zmierzyli się pan Wittel i osiłek Heibnez, który prężył muskuły, najwyraźniej chcąc zaimponować Saffrronei. Demonstracja siły znalazła poparcie w rezultacie walki: Heibnez poradził sobie z oponentem. Po raz wtóry wyciągnięto kamyki, dobierając pary. W półfinale znaleźli się Sigrid z Waldo, Ishay z Olayą oraz Wolmira z Heibnezem. Sigrid trafił się bodaj najtrudniejszy przeciwnik. Choć szanse były nierówne, stawiała opór aż do ostatecznej przegranej. Walka zakończyła się dla barbarzynki bolesnym urazem nadgarstka, wymagającym interwencji uzdrowiciela Endera. W następnym starciu Ishay szybko pokonał Olayę, wykorzystując nad nią przewagę fizyczną. Trzeba jednak oddać pannie Lennox, że robiła, co mogła. Kolejny pojedynek, Heibneza z Wolmirą, przyniósł wygraną osiłkowi.
Wielki finał odbył się wedle formuły: „każdy przeciw każdemu”: zwycięzcy wszystkich trzech półfinałów mieli się sprawdzić przeciw sobie. Po laur sięgnął Niedźwiedź, na drugim miejscu uplasował się Ishay, a na trzecim — Heibnez, który po starciu z kotowatym także musiał skorzystać z pomocy medyków. Rodriguez otrzymał od Ferajny pięciolitrową beczkę piwa, duży kosz pełen góralskich specjałów oraz fikuśny myśliwski kapelusz. Ishay dostał mniejszy, trzylitrowy antałek oraz średniej wielkości kosz tych samych przysmaków. Najmniejsza, dwulitrowa beczułka chmielowego oraz najmniejszy, choć wciąż zasobny koszyk — przypadły Heibnezowi.
Nim Tropiciel* zdążył zaprosić gości do przeciągania liny, ciekawska Malami, niczym zwinna kuna, podkradła się do tajemniczego, dużego pakunku, którego doglądał parobek Eryk*. Ten nie przykładał się zbytnio do roboty, zajęty bigosem i obserwacją siłowania na ręce — dużo ciekawszym niż nudna warta, na której wreszcie zasnął. Niezauważone przez nikogo dziewczę sięgnęło po sztylet i rozcięło płótno, żeby zaraz się rozczarować: ustrojstwo do rzępolenia! Szczęśliwie, Malami nie przecięła strun harfy, ale zrobiła szramę wzdłuż pudła rezonansowego. Gdy Wolmira, wiedziona instynktem, skierowała się ku swojej własności, było już za późno. Wadera nie była zachwycona. Malami udała, że poszła za potrzebą i już do końca grała niewiniątko — z sukcesem. Występek uszedł jej na sucho.
Nie upłynęło wiele czasu, gdy Balfour* zaczął wołać do kolejnych zawodów: przeciągania liny. Szybko wyłoniły się dwie przeciwne drużyny. Pierwszą z nich utworzyli: Esnu, Jazon, Oystein, Waldo i Zyech. W skład drugiej weszli: Barph, Ishay, Ivo, Katia i Olaya. Zwyciężyć miał zespół, który jako pierwszy przeciągnie oznaczony węzeł poza środek pola. Udało się to drugiej z drużyn, pod przewodnictwem Katii. Zadecydowało finalne, mocne szarpnięcie liny przez Olayę. Wśród przeciwników zabrakło współpracy: choć Waldo dawał z siebie wszystko, nie miał kto go wspomóc. Esnu nie wniosła większej siły, Jazona rozproszyła bliskość Maji, podchmielony Zyech nie mógł opanować czkawki i nie błyszczał formą, a Inkwizytor Kramer nie zdołał nadrobić za resztę. Wszyscy skończyli na ziemi. Zawodników ze zwycięskiego składu, całą piątkę z osobna, nagrodzono trzylitrową beczką miodu pitnego, dużym koszem przysmaków oraz góralskim kapeluszem.
Pod patronatem Górskiej Ferajny znane i lubiane strzelanie do celu okazało się ciekawsze niż zwykle, bowiem tarcze umieszczono... w strumieniu. Do konkurencji stawili się: Barph, Esnu, Felsa, Ivo, Jazon, Katia, Lar, Malami, Oystein, Sadei, Wolmira i Zyech. Pierwszą serię strzałów zakłóciła chmara szpaków, chwilowo dekoncentrując niektórych zawodników. Najlepiej wypadła Felsa, a za nią Kramer i Jazon. Nie obyło się bez niespodzianek — początkujący, jak młoda Malami, pokazali potencjał, zaś wyniki niektórych doświadczonych strzelców pozostawiły wiele do życzenia. Uzdolniona Malami przyjęła wyzwanie Balfoura*: miała przejść „Próbę Dziadka”, czyli udowodnić, że potrafi obsługiwać łuk. Inaczej nie mogłaby uczestniczyć w łowach. Zaskoczyła wszystkich niesamowitym strzałem, co wywołało nietęgą minę u łowczego. W kolejnej turze punkty zdobyli m.in. Bellot i Wieretienow, ale większość nadal miała trudności. Zdecydowała ostatnia próba. Elfka Felsa potwierdziła swoją dominację, zwyciężając zawody. Jazon utrzymał drugą pozycję, a Czarny Płaszcz zajął trzecie miejsce. Malami, mimo wcześniejszego sukcesu, nie błysnęła ponownie, ku uldze Tropiciela*, który nie chciał, by młódkę zepsuł przedwczesny triumf. Pani Sefires, jako jedynej w stawce, nie udało się trafić ani razu. Felsa otrzymała pozłacaną szkatułkę z ręcznie malowanym obrazkiem i złotą strzałą w środku, sto tysięcy miedzianych krabów oraz antałek miodu. Jazon także dostał szkatułkę, ale ze srebrną strzałą i miniaturką łuku z tego samego kruszcu, ponadto sześćdziesiąt tysięcy krabów i beczułkę miodu. Oysteinowi przypadła brązowa, misternie wykonana brosza z symbolami łuku, strzały i rogatej postaci, czterdzieści tysięcy krabów oraz również baryłka tego samego trunku.
Ponieważ Inkwizytor nie mógł przyjąć dóbr materialnych, a przynajmniej jawnie, Kramer pozostawił nagrodę pieniężną do dyspozycji Wolmiry. Szlachcianka zdecydowała, że przekaże kwotę na stypendium dla najzdolniejszego ucznia Akademii Magicznej w Asylum. Oprócz tego sama dorzuciła milion sześćset miedzianych krabów na rok utrzymania adepta. Balfour* podziękował za tak wielką szczodrość i zapewnił, że zajmie się wszystkim po Święcie Rubertusa.
Przyszedł czas znów coś zjeść. Nowa potrawa Dernela wzbudziła ciekawość. Jednak szybko się okazało, że tak pikantny sos był zbyt ostry dla jaszczurczego żołądka. Selenia poczuła ogień w trzewiach. Na szczęście znalazła się magini Sadei; poratowała daggonkę dzbankiem mleka. Dla pozostałych ras prawdopodobnie nie ma przeciwwskazań: Katia zjadła potrawę ze smakiem, wyznaczając nowy kulinarny szlak.
Została już tylko ostatnia konkurencja: rzut toporem do tarczy. Balfour zaczął nawoływać śmiałków, kiedy na polanie wybuchł jazgot psów. Jako pierwszy zerwał się Anda. Jego czujny wzrok i donośne szczekanie zasygnalizowały, że coś jest nie tak. Do kundelka szybko dołączyły ogary myśliwskie, tworząc kakofonię warczenia i ujadania. Myśliwi i znawcy zwierząt najpierwsi zrozumieli, że zbliża się zagrożenie. Balfour* zaczął szukać Malami, obawiając się o jej bezpieczeństwo. Wiele osób na polanie wyczuło narastające drgania. Początkowo sądzono, że ich źródłem jest jakieś dzikie stado albo potwór z kniei. Nic bardziej mylnego! Nieznane nadciągało... spod ziemi. Mag Ender zaapelował o przegrupowanie, lecz w całym zamieszaniu został zignorowany. Ivo ruszył po broń. Towarzyszył mu Anda, drąc się niczym porwana przez barbarzyńcę panna. Malami przytomnie doradziła, żeby wypuścić z klatek psy. Weteran Navras przewrócił jeden ze stołów biesiadnych, zyskując prowizoryczną osłonę. Doradził osobom niewalczącym ukrycie się pod którymś z wozów. Zaś u Walda w sposób naturalny uaktywnił się zmysł dowódczy. Natejczyk zmotywował grupę do zwarcia szeregów i walki ramię w ramię. Lar sięgnęła po kuszę. Bloodeon ruszył na drugi kraniec polany, żeby przedostać się do broni. Mag Zyech asekuracyjnie skorzystał z mocy, formując żywiołaka ziemi. Obydwoje Maji wznieśli się na skrzydłach energii, by z góry ocenić sytuację. Chwilę później wszyscy niecierpliwie oczekiwali niewiadomej. Jeszcze nie wiedzieli, jak paskudnie Los zakpił z nich tym razem…
Nagle grunt eksplodował, gejzer ziemi zniszczył część pobliskich namiotów, przysypał ognisko, a kawałki gleby poleciały na wszystkie strony. Z ogromnej dziury wyłonił się całkiem nieznany potwór, podobny do olbrzymiej dżdżownicy, z twardym, opancerzonym łbem i paszczą pełną kłów. Psy, chociaż szkolone do obrony, nie odważyły się rzucić na robala, a tylko szczekały i warczały przy boku opiekunów.
Przerośnięty czerw zaatakował, wymachując ogonem. Broniący się szybko pojęli, że reaguje na drgania, polegając na doskonałym słuchu. Bloodeon stał się jego pierwszym celem. Imponujące uderzenie ogona dosłownie posłało barbarzyńcę w powietrze. Rageson nie zdążył przybrać formy bestii, a lądując, nadział się na szpic wieńczący szczyt namiotu medyków. Ogłuszony, z ostrym trzpieniem w ciele, ledwie przeżył ten cios. Przyciągnięty hałasem, potwór uderzył znowu. Naparł na Bloodeona i złamał mu piszczel. Półżywy i krwawiący, mężczyzna stracił zdolność do walki. Mógł liczyć już tylko na uzdrowicieli. Tymczasem, niemal równocześnie, wydarzyła się największa tragedia tego dnia. Strażnik harfy, parobek Eryk* najpierw ze strachu wrósł w ziemię, a chwilę później rzucił się z krzykiem do panicznej ucieczki. Niestety, potknąwszy po drodze. Odgłos upadku zwrócił uwagę maszkary. Jej zębiska rozdarły ciało chłopaka na pół, a krew i wnętrzności zalały polanę. Nadworni psiarze, razem z podopiecznymi, wycofali się ku linii lasu. Potwór wydał z siebie niezrozumiały dźwięk i... wypluł szczątki, razem z ziemią i kwaśną wydzieliną, której używał do ataku. Koszmar zmroził wszystkim krew w żyłach, ale nie odstraszył obrońców.
Uzbrojona w miecz i topór, ku bestii ruszyła Sigrid, uważnie obserwując robala. Felsa, chociaż spadła z konia, również nie zwlekała. Trafiła maszkarę z muszkietu, wywołując jej wściekłość. Elfka prędko ruszyła do wozów, gdzie znajdowały się zapasy broni: łuki, kusze, muszkiety i strzały. Łuczniczka mogła wybierać, licząc na pomoc Ivo, który miał ładować i podawać jej broń, by mogła strzelać bez przestojów. Pech chciał, że gdy wystrzeliła ponownie, potwór poruszył się gwałtownie, co utrudniło brawurową szarżę Rodrigueza. Waldo chybił, prawie wpadając w tunel wydrążony przez czerwia. Na szczęście przedtem zdążył podnieść innych na duchu. Do walki z monstrualną dżdżownicą dołączyły kolejne nieulękłe serca. W bój na dystans włączyli się: Barph z łukiem, Lar z kuszą i Selenia z oszczepem, a także Malami, budząc zdumienie i podziw u Balfoura*. Młódka nie dość, że nie uciekła, to jeszcze częstowała poczwarę strzałami, aż miło, ryzykując oblanie żrącym kwasem. Felsa nadal dzielnie paliła z muszkietu. Wsparcia udzielili magowie. Zyech zwiększał mocą obrażenia potwora, a jego żywiołak, „Ziemniak”, ciskał w robala głazami, robiąc tyle hałasu, że ten głupiał. Ziemniakowi pomagała „siostra” — Iskierka, stworzona przez Esnu. Atakowała czystym płomieniem, podczas gdy jej pani posyłała z łuku podpalone strzały. Ogień stał się mocnym sprzymierzeńcem obrońców. Sigrid wpadła na pomysł rzutu płonącą flaszką i był to świetny ruch — robal wyraźnie nie przepadał za ogniem i ciepłem. Piekły go rany od toporów Katii, miecza Walda i potężnego młota Navrasa. Walczących w zwarciu chroniły czary Endera i Kiriae. Przydać się chcieli także Dernel i Wolmira, ale nie mieli tego dnia dobrej passy — zaklęcia rwały im się w rękach. Panią Sefires dżentelmeńsko ochraniał jej towarzysz, Oystein. Inkwizytor włączył się do starcia już na samym końcu, kiedy czerw dogorywał, oddając w kierunku cielska dwa udane strzały. Postawa Czarnego Płaszcza spotkała się z ostrą, głośną krytyką Malami: dziewczyna bez lęku ujawniła, co myśli o wyborze prywaty nad służbę. Tropicielowi* ledwo udało się ją uspokoić. Ku zaskoczeniu reszty, Heibnez nie wziął udziału w walce. Tchórz, nierób, marny człeczyna? Sparaliżował go strach? Oskarżenia prędko przychodziły do głowy. W istocie, siłacz nie był tchórzem, lecz pierwszą ofiarą efektu anomalii.
Dramatyczne chwile miały miejsce również z dala od bitwy. Kiedy jednym przyświecała głównie myśl: „Bić, zabić!”, inni ruszyli ratować. Saffronea przezwyciężyła strach i pobiegła w stronę namiotu medyków, by dopomóc Bloodeonowi. Na ratunek rzucili się także Sadei, Ishay i Dernel. Wspólnymi siłami przenieśli barbarzyńcę jak najdalej od pola walki. Ruan wyjął szpikulec z ciała nieszczęśnika, po czym ruszył w bój; nie mógł już bardziej pomóc wojownikowi — ten był w stanie krytycznym. Widząc to, Sadei użyła najcenniejszego z czarów, przekazując Ragesonowi część własnych sił witalnych. Poświęcenie magini ocaliło mu życie.
Tymczasem Jazon miał swoje podejrzenia co do natury stwora. Ogromny czerw wyglądał na kolejną bestię, choć dotąd nieznaną i nie ujętą w księgach. Maji Ognia przeczuwał jednak, że jest magicznym tworem i to nie z mocy śmiertelników. Założył, że napotkali... anomalię o kształcie zębatego robala. Aby rozwiać wszelkie wątpliwości, skorzystał z daru Śmierci i zaczął drenować otoczenie z energii, jakby to rzeczywiście było anomalią. Nie pomylił się. Wyciszony, skupiony, przeniknął do jądra zjawiska, odkrywając w nim pierwotną moc, silniejszą od smoka, stworzoną z żywiołu ziemi. Anomalia drzemała tutaj już od roku, a teraz przebudziła się pod wpływem drgań i dźwięków. Argielita zyskał pewność, że pochodzi z planu Livnir, gdzie powstają potężne magiczne istoty. Samo jej wystąpienie było bardzo złym znakiem: świadczyło o zakłóceniu magii na styku Planów. Niestety, Maji nie zdążył dowiedzieć się wszystkiego...
Agonia monstrum, niczym lament potępionych dusz, trwała i trwała. Nareszcie pokraczne cielsko opadło na ziemię, ku uldze wojowników. Waldo i Katia cieszyli się z pozyskania kłów. Niestety, triumf i radość przyćmiły konieczną ostrożność, o którą bezskutecznie apelował Jazon. Równie na próżno Kramer ostrzegał, by nie palić truchła. Za późno — reakcja już się rozpoczęła.
Zewłok zaczął rozpadać się w pył. Dosłownie parować. Kły obróciły się w miliardy drobin, połyskujących w słońcu, za nimi reszta stwora. W jednej chwili z wielkiego czerwia został złoty kurz. Częściowe podpalenie przyspieszyło proces, a wiatr porwał cząsteczki daleko od polany. Co właściwie się stało? Unicestwili anomalię czy... jej fizyczną formę? Maleńkie ziarna wmieszały się w powietrze. Przedostały do płuc...
Esnu jako pierwsza zdała sobie sprawę z powagi sytuacji. Wróg zagościł w ich ciałach. Maji Wody dostrzegła prawidłowość, bezpośrednio związaną cyklem życia i śmierci: zrodzona z prochu, elementu ziemi, anomalia w proch się obróciła. Wniknęła w żywe tkanki, jak w nową, żyzną glebę, żeby znów wydać owoc — kosztem nosicieli. Zdrowie i życie wszystkich świadków zdarzenia były zagrożone. Trzeba jak najprędzej znaleźć antidotum! Jazon i Ender zebrali próbki roślin ze spaczonego miejsca, w którym jeszcze przed chwilą leżał martwy potwór. Teraz nie było po nim śladu.
Ten pozostał w nich samych.
Było jasne, że po walce i tragicznej śmierci Eryka* nie odbędzie się polowanie. Balfour* wysłał Ederrika* do Vipery, by powiadomić o wszystkim dowódcę straży miejskiej. Ten z kolei miał skontaktować się z gwardią książęcą i bezpośrednio z samą księżną. Trzeba było zabezpieczyć teren, zawezwać magów i uczonych, ale przede wszystkim przesłuchać świadków wydarzenia, zebrać ich dane i pozostać w kontakcie. Wieści przekazano również Inkwizycji i przywódczyni Górskiej Ferajny, Dril’taerze Wolveridge. Nową anomalię — olbrzymiego robaka z kłami — nazwano „Ostrokłem” i pod taką nazwą zapisano w raportach oraz dziennikach badań. Wszystkim zainteresowanym poszukiwaniem leku Tropiciel* obiecał dostarczać informacje: na Małej Vanthii, w Illtrium; w gospodzie „Czerwony kielich i karty” w Viperze, a także w Twierdzy Wichrów — siedzibie Ferajny.
Pozostało już tylko podziękować gościom i pożegnać się. Chociaż święto zostało brutalnie przerwane, były powody do wdzięczności — bogom i sobie nawzajem. Ferajnowicze oraz ich goście stanęli twarzą w twarz z ogromną grozą. Nie uciekli, stawili czoła anomalii i w końcu zwyciężyli, tak dzięki sile ducha, jak i świetnej współpracy. Mimo że zabrakło tradycyjnych łowów, Rubertus* nie mógł być uczczony lepiej. Gdyby żył, byłby dumny ze śmiałków, których imiona i przydomki właśnie wpisały się w Historię.
A tymczasem gdzieś w głębi, w samym sercu Puszczy Fairvera...
Bezpieczne.
Ocalone.
Nie dziś...
*NPC
Opowieść - Wątek Dodatkowy
MG prowadzący: Dril’taera [9]
Dril’taera [9]
Trix [1986]