6 Cresaima (grudnia) 1374 roku
Zjednoczone Amarth, Dionest, na południowy-zachód od Abamatu, gospoda Nad Górskim Potokiem i okolica.
Dziewięć miesięcy po przerażających atakach na górników w kopalni złota w południowej części regionu Dionest nastały dla odmiany przyjemniejsze chwile. Jak co roku najbardziej wyczekiwaną przez najmłodszych porą był miesiąc Cresaim. Wielkimi krokami zbliżało się Święto Oczekiwania, Dzień Nadziei i Nowy Rok. Górska Ferajna stwierdziła, że początek miesiąca to idealny moment na otwarcie nowo powstałej gospody właśnie już w takiej przedświątecznej atmosferze. Ferajna była bardzo mile zaskoczona tym, jak wiele osób odpowiedziało na zaproszenie na „Góralskie konkury”. Radowały się ich serca, bo szykowała się biesiada w doborowym i różnorodnym towarzystwie. Było dla kogo gotować i szykować to całe przedsięwzięcie. Głównej zarządczyni karczmy – Saffronei – marzyło się stworzyć w Dionest takie miejsce, do którego przyjemnie będzie się wracać. I tym miejscem miała być karczma Nad Górskim Potokiem. Safcia sprawowała nad nią pieczę, a praca tutaj sprawiała jej wiele radości i stanowiła źródło wewnętrznej satysfakcji. Kobieta kochała gotować i dbać o ten przybytek, który miał być otwarty na wszelkich przybyszów.
Karczma Nad Górskim Potokiem ma bardzo dogodne położenie, znajduje się bowiem przy głównym trakcie łączącym miasta Abamatu i Vipera. Budynek gospody mieści się na zachód od stolicy regionu Dionest. I trzeba nieskromnie przyznać, że jest umiejscowiony w naprawdę malowniczej scenerii, bo nad przepięknym Jeziorem Dorron. Zimowa aura otulająca dolinę dodaje uroku, ale jak na wszystko, tak i na śnieg oraz zimę trzeba uważać. Karczma mieści się przy południowym brzegu jeziora, a na północnym znajduje się osada Lyari. Jej społeczność trudni się łowiectwem, połowem i hodowlą owiec oraz trzody, dlatego Saffronea nie ma problemów z dostawami ryb czy świeżego mięsa. Ponadto nieduża odległość do miasta Abamatu, które jest strategicznym portem Amarth, umożliwia nabycie potrzebnych rzeczy czy żywności.
Chcieli, aby otwarcie karczmy było wydarzeniem lokalnym, a jak Przedwieczny da, to i może rozniesie się wieść na cały świat. Wysłano zaproszenia do wszystkich liderów mniej lub bardziej znanych organizacji. I rozpoczęto przygotowania do „Góralskich konkurów”, bo na taki właśnie pomysł wpadła Ferajna. Na śniegu można zorganizować tyle zabaw, jest tyle możliwości, że grzechem byłoby to zmarnować. Rozdzielono więc zakres zadań tak, aby na dzień otwarcia wszystko było gotowe. Należało dostarczyć ryby, mięsiwa, przyprawy i wszystkie niezbędne składniki do przygotowania potraw, których żadną miarą nie mogło tu zabraknąć. Nie żałowano krabów na porządne zakupy, które poczyniono w mieście Abamatu. Nim nastał 6 Cresaima, narąbano odpowiednią ilość drewna, by rozpalić w paleniskach i kominkach bezpośrednio w karczmie. Chrust i opał przygotowano także na ogniska organizowane na zewnątrz, tak aby oglądający różne konkury nie zamarzli i mieli gdzie się ogrzać. Saffronea posprzątała pokoje do wynajęcia na nocleg, zaś w głównej izbie karczemnej szorowano stoły, układano ławy, a jeszcze inni Ferajnowicze dekorowali wnętrze gospody. Nie zabrakło tu choinki, której leśny zapach rozchodził się na równi z aromatami z kuchni. Było tu czysto i pachniało drewnem, lasem, pieczystym. Budynek nie zdążył jeszcze przesiąknąć wonią piwa i dymem używek, lecz pewnie wkrótce to się zmieni… Oprócz głównej choinki, którą udekorowano ręcznie robionymi ozdobami, łańcuchami i pierniczkami, były dwie mniejsze, starannie przystrojone, stojące po prawej i lewej stronie, tuż przy drzwiach wejściowych do karczmy. Na ścianach przymocowano świąteczne wieńce oraz świerkowe girlandy, udekorowane wstążkami i bombkami. Na stołach zaś pojawiły się stroiki wraz ze świecami.
Równolegle trwały prace na zewnątrz, bo trzeba było przygotować miejsca do góralskich konkurencji: czy to ciągnięcia sań, biegu z osobą na barana, czy rzutów śnieżek do tarcz. Wyznaczyć teren, odśnieżyć, gdzie trzeba, pozostawić zaspy tam, gdzie być powinny, zebrać kamienie z trasy zjazdowej dla saneczek, ustawić tarcze, wyznaczyć równe odstępy dla zawodników, przygotować sanie i małe sanki, zadbać, by znalazły się ławki dla obserwatorów tychże góralskich olimpijczyków. Roboty było mnóstwo, ale ochoczo wzięto się za nią, by przygotować wszystko dla zaproszonych gości.
6 Cresaima 1374 roku nastał upragniony dzień, w którym wszystko było gotowe. Saffronea wraz z pomocnicami, Bertą i Gertą, przygotowały przekąski, dania na zimno, dania na ciepło, konfitury, ciasta i rzecz najważniejszą — trunki! Kuchnia była królestwem karczmarki, w której co mogła z potraw wcześniej przygotować, to wykonała. W dniu zawodów już od samego rana stała przy kociołkach i patelniach, pichcąc z nieukrywanym zadowoleniem. Wkładała w to całe swoje serce, choć lekka trema także jej towarzyszyła. Chciała, by jadło było wyborne, domowe, swojskie, pyszne, smakowite! Safcia, jako najlepsza samozwańcza kucharka w całym Amarth, a na pewno w Dionest, przygotowała na tę biesiadę zupę grzybową, placek po zbójnicku, bo jakże go mogło zabraknąć w takiej organizacji jak Górska Ferajna. Były także pieczone żeberka i sos grzybowy czy klasyczny schabowy. Jednak to regionalne potrawy miały królować na stołach tego dnia i tej nocy, czyli zupa dla odważnych – kwaśnica — moskole, hałuski, pstrąg wędzony i bombolki, czyli deser góralski: drożdżowe kluski polane roztopionym masłem i miodem. Pychota! Co jak co, ale oto właśnie chodziło, o pełne brzuchy, zadowolonych gości i pokazanie nowej dla wielu amarthyjskiej kuchni.
W przygotowaniach do wydarzenia udział wzięli: Saffronea, Sorven, Neen, Vilkas, Balfour Tropiciel*, Berta*, Gerta* oraz sprawująca nad wszystkim pieczę hersztowa Dril’taera. Sala była już udekorowana. Alkohole przygotowane. Nagrody do konkursów już od dawna czekały tylko na to, by móc trafić w ręce zwycięzców. Nawet nie zapomniano ulepić dwóch bałwanów, które, ubrane w szaliki i czapy, jako pierwsze miały witać osoby wchodzące po schodach do gospody. Nie pozostało nic innego jak czekać na przybycie gości. Nad bezpieczeństwem w karczmie czuwał argielita Vilkas.
Jako pierwszy przybył Iseth de Badlesmere wraz z młodszą siostrą, panienką Lotti. Następnie zjawili się panowie Cassius d`Artois i Azkres. Tuż po nich do zajazdu zawitali Mardoniusz Wolveridge, Kuro i anielica Morgan, która dosłownie przyfrunęła do karczmowego przybytku. Kolejnymi gośćmi, którzy dotarli do gospody, byli panna Alena Nixsagas i Anomander, duet, który ewidentnie miał się ku sobie. Jak się później okazało, było to najprawdziwszą prawdą! To jednak nie jedyna para, która patrzyła sobie głęboko w oczy, o nie. Wkrótce zjawili się także panna Naina Eide oraz Gaspar Vasquez. Choć kraina śniegiem grubo otulona, to w gospodzie było gorąco i bynajmniej nie tylko z powodu płomieni, które pochłaniały w kominkach kolejne drewienka. Ferajnę odwiedziła kolejna zakochana w sobie para, a mianowicie Adria Verrno i Decim, przyjaciele i sojusznicy góralsko-najemniczej organizacji. Goście śmiało zrzucali z siebie zimowe odzienie wierzchnie, by usiąść przy stołach i korzystać z dobrodziejstw, jakie tu dziś oferowano. Do karczmy przedostał się także Rian Reave, który w postaci Wilkołaka przemierzył spory odcinek drogi, aby wziąć udział w biesiadzie. Saffronea, Sorven, Neen i Mardoniusz witali przybyłych gości i czym “chata bogata”. Częstowano w karczmie jednak nie chlebem i solą, a porządnym jadłem i mocnymi trunkami, w tym Nalewką Ferajny, której skład jest ściśle strzeżoną recepturą. Okazji na odpoczynek i dobrą zabawę nie przepuścił nawet dowódca oddziałów Górskiej Ferajny w Aoszet, rycerz Gawain Cairndow. Progi zajazdu przekroczyła także Kiriae Ilras. Niedługo po niej pojawiła się Ruth Akavarapu, a tuż za nią długobrody, entuzjastycznie nastawiony do zabawy Groukdrek. Do gospody przybyli także Waldo Rodriguez i Sofia Rodriguez. Jak świat długi i szeroki, do karczmy faktycznie trafiły persony z wszystkich stron Fallathanu. Pokoje w gospodzie zostały wręcz błyskawicznie zarezerwowane, więc dobrze się złożyło, że w pobliskiej osadzie Lyari znajdowała się też inna karczma o bardzo zachęcającej nazwie „Pod Soplem”. Ta sytuacja wywołała myśl, aby w przyszłości spróbować rozbudować gospodę o większą liczbę izb dla podróżnych.
Dril’taera zaspała na moment przybycia pierwszej fali gości, ale w karczmie był taki ruch i gwar, że chyba mało kto zauważył, że się ciut spóźniła. Razem z Renardem serdecznie powitała gości i opowiedziała, jakie konkurencje czekają w tym dniu na zawodników. Wzniesiono huczny toast na cześć gości i samej gospody, aby prosperowała. Goście póki co wciąż napływali szerokim strumieniem w ciepłą, pachnącą już piernikami, bimbrem i grzańcami karczmę. Zjawił się Elf Sudryal Rotthaern, Ruanka Shabira Moonclaw i Nokard. Zgodnie z zawartą umową na czas trwania biesiady, oprócz przybyłych z osady Lyari grajków, miał dać występ Elf Ithildin, polecany słynny śpiewak. I tak też się stało, że przestrzeń gospody wypełniły muzyka i śpiew w elfickim wydaniu. Ferajnowicze nie są ignorantami wobec kultury elfickiej, szanują Elfy i w pełni je akceptują. Nie mogło być inaczej, skoro w Dionest to właśnie Elfy to dominująca rasa, a region jest na wskroś przesiąknięty ich kulturą. Jakby się dobrze przypatrzeć, to i w karczmie można by znaleźć elfickie motywy przy wystroju wnętrz, nie tylko typowo człowiecze i nawiązujące do gór.
Rozmowy, toasty, żarty, przyśpiewki, zakłady, jadło… to wszystko toczyło się naturalnym karczemnym rytmem. Do gospody wciąż przybywali nie tylko mieszkańcy z Lyari, chcący przyglądać się góralskim zmaganiom, ale i podróżni z dalekich stron. Eugen Vizconté był jednym z takich gości.
Nie marnowano czasu, bo Górskiej Ferajnie zależało na sprawnym przeprowadzeniu zaplanowanych zabaw. Pierwszą konkurencją było rzucanie śnieżkami do tarcz, co ochoczo obwieścił wszystkim zainteresowanym Balfour Tropiciel. Wezwał on Alenę, Nainę, Lotti, Anomandera, Isetha, Eugena, Gaspara oraz Vilkasa na zewnątrz, aby udali się za nim tam, gdzie przygotowano miejsce pod tę konkurencję. Alena z Anomanderem, nie zważając na nic, dali się porwać zimowej aurze i spontaniczności… w rzucaniu do siebie śnieżkami i wsypywaniem śniegu za kołnierz. Przedstawiono zasady i ku tarczom poleciała pierwsza salwa śnieżnych kulek, a zabawy i śmiechu było przy tym sporo. Tłum obserwatorów szybko zareagował żywiołowo, dając się porwać emocjom wspierania swoich upatrzonych faworytów, zagrzewając ich do walki. Oj, zabawa była przednia, jakże inna od klasycznych strzeleckich turniejów. Po pierwszej serii rzutów dało się stwierdzić, że walka była punktowo bardzo wyrównana — w tarczę trafili Iseth, Eugen, Lotti, Anomander i Gaspar. Po drugiej turze rzucania śnieżkami wyniki zmagań stały się już bardziej różnorodne, a prowadzenie łeb w łeb objęli Anomander i Eugen. Całkiem dobrze rzucił Vilkas, który nadrobił celnie uprzednią stratę punktów. Lotti też nieźle dawała radę. Punktów nie zdobyli Gaspar, Iseth i ponownie Naina. Za to Alena z niesamowitą radością powitała swoje pierwsze punkty. Trafiła! Przy całej swej naturalnej niezdarności strzał w tarczę stał się powodem do dumy! Nadeszła trzecia, decydująca runda. Gdy Anomander trafił po raz kolejny, już było wiadomo, kto wygrał tę konkurencję, ale trwała zażarta walka o kolejne miejsca na śnieżkowym podium. Drugie ex aequo zajęli Gaspar i Vilkas. Później Eugen, Lotti, Iseth, Alena i, całkowicie bez trafienia, Naina. Balfour Tropiciel zarządził dogrywkę, aby definitywnie rozstrzygnąć, kto zajmie drugie i trzecie miejsce. W szranki śnieżkowe stanęli Gaspar i Vilkas. I co to była za emocjonująca rywalizacja! Najpierw obaj nie trafili. W ponownym rzucie zyskali identyczną liczbę punktów. Dopiero w trzeciej rundzie dogrywki Gaspar nie trafił, a Vilkas zdobył jeden, dosłownie jeden punkt, a tym samym uplasował się na drugim miejscu w tejże konkurencji. Nastąpiło rozdanie nagród. Na szczycie podium stanął Anomander, zyskując przydomek Sokole Oko oraz nagrodę. Otrzymał statuetkę w postaci dużej figurki jelenia — połączenie drewna i złota, unikatowe rękodzieło. Drugie miejsce przypadło Vilkasowi, który zdobył przydomek Farciarz Roku oraz nagrodę w postaci małej figurki jelenia z drewna i złota. Trzecie miejsce zajął Gaspar, który przez rozentuzjazmowane wielbicielki otrzymał przydomek Gaspar Pięknolicy. I do jego rąk trafiła unikatowa, własnoręcznie zrobiona przez rzemieślnika Ferajny statuetka drewniano-złotego jelenia. Pozostali zawodnicy otrzymali kosze upominkowe z flaszką Nalewki Ferajny, zbiorem „Legendy Dionestu”, kuflem zdobionym góralskimi motywami, sernikiem od Saffronei oraz zapakowanymi w pergaminy górskimi serami.
Nastąpiła chwila przerwy, powrócono do karczmy, by kapkę odpocząć przed następną konkurencją. Przybytek był aktualnie pełny po brzegi, bo przy wolnych stołach zasiedli przybyli z osady Lyari mieszkańcy. I to nie wszyscy, bo lwia ich część bawiła się teraz w najlepsze przed karczmą, przy miejscu rzucania śnieżkami do tarcz, gdzie trzaskały rozpalone ogniska i można tam było napić się grzańca na świeżym powietrzu. Wyczekiwano następnej konkurencji. To właśnie wtedy Lotti wpadła na szatański pomysł, by pod pretekstem rozwiązanej sznurówki wsunąć się pod stół i zrobić psikusa Anomanderowi. Ten ruch dostrzegł młodzian, ale nie widział, jak mała Lotti zawiązuje jego parę sznurówek w jedno tak, by się wypierniczył, jak wstanie z ławy. Niestety, ku rozpaczy Lotti, nie było spektakularnego upadku Anomandera, bo ten gdy podniósł się z ławy, nie uczynił tego szybkim ruchem, stąd udało mu się zachować równowagę, ocalić zęby i nie zbłaźnić przed panną Aleną. Tymczasem Rian zjadł żeberka, które zamówił dla siebie Iseth. Nie pozostało nic innego jak znowu złożyć zamówienie. Do gospody przybyła Rhianwen, która, zasiadłszy przy stole, delektowała się zamówionym grzańcem i szarlotką. Szybko wdała się w rozmowy ze znajomymi kamratami. Berta była mocno onieśmielona przy Rhianwen, ale podobał się jej nietypowy wygląd niewiasty. Anomander poprosił Ithildina o specjalną pieśniczkę dedykowaną Alenie, z czego bard wywiązał się znakomicie. Iseth już miał spałaszować żebereczka, kiedy zawołano do kolejnej konkurencji. Noż, tylko zdążył je poniuchać! Jednak zawody miały pierwszeństwo ponad jadłem. Gerta natomiast podsłuchała, że Decim i Adria chcą porwać Safcię do Dies Irae, by tam im gotowała. Na te nowiny Safcia tylko się zaśmiała. Po tym, jak Iseth udał się na zawody… można było się domyśleć, że raczej po powrocie nie zastanie porcji żeberek…
Raz-dwa przywołano zawodników, a byli nimi mości Iseth, gwiazda Natei Sofia, nieustępliwa Naina, tajemniczy Cassius, Gaspar Pięknolicy, lisowa Ruth oraz malutka Lotti. Wszyscy otrzymali saneczki i mogli wdrapać się na całkiem przyzwoitych rozmiarów górkę, na której ulepiono i umiejscowiono bałwany. Były one identycznej wielkości, ale rozstawione w różnych odległościach na trasie — każdy miał jednego bałwana na drodze zjazdu, tylko że jedni mogli natknąć się na swojego szybciej, a inni później. Miało to na celu uniknięcie zderzenia zawodników podczas prób omijania bałwanów, dlatego nie były one w równym rzędzie. Na znak arbitra Balfoura Tropiciela zawodnicy ruszyli do boju! To znaczy — sanki poszły w ruch! Z górki na pazurki... I niesamowite, jak Sofia i Gaspar zręcznie dopasowali się do reszty... Ale proszę Państwa! Iseth nie dał rady ominąć przeszkody i wylądował centralnie w bałwanie... mając wszędzie na sobie śnieg, a w ustach bałwanowy szalik, który mógł wypluć albo przygryźć ze złości. Naina prawie się wywaliła, ale cudem udało się jej utrzymać na sankach. W ostatniej chwili zmieniła balans ciałem i nie wylądowała w śniegu. Podobnie było u Cassiusa, który w samą porę tak manewrował na sankach, by nie osunąć się z nich i nie trafić w bałwana. Była to błyskawiczna konkurencja, w której zdecydowanie wygrała Sofia! Zdobyła ona tytuł Królowej Saneczek i zgarnęła w nagrodę dużą statuetkę zająca siedzącego na sankach, wykonaną z drewna i złota. Drugie miejsce zgarnęła Ruth. Zdobyła przydomek Śnieżnej Pantery i małą statuetkę: figurkę zająca siedzącego na sankach, wykonaną z drewna i złota. Trzecie miejsce zajął Cassius, zdobywając tym samym przydomek Śnieżny Zając. I on otrzymał małą statuetkę przedstawiającą zająca na saniach, z drewna i złota. Były to unikatowe figurki, jedyne takie na świecie i o sporej wartości materialnej. Nagrody pocieszenia w postaci koszy upominkowych trafiły do pozostałych zawodników. Znalazły się tam: butelczyna syropu malinowego Safci, zbiór „Historia Abamatu”, kufel zdobiony górskimi motywami, kawałek makowca i górskie sery do spróbowania. Nie był to jednak koniec, bo zaproponowano dodatkową zabawę polegającą na sturlaniu się z górki niczym zwinięty dywan. O dziwo, szybko znaleźli się chętni. W szranki stanęli: Cassius, Iseth, Naina, Gaspar oraz Lotti. Rekompensując sobie przegraną w rzutach śnieżkami, w tej konkurencji Naina okazała się być mistrzynią. Zdobyła pierwsze miejsce, przydomek Wirująca w Śniegu oraz amulet ze srebra i opalu dendrytowego nazwany „Zimowa łąka”, aby przypominał jej te zawody, zabawę, Dionest i Ferajnę. Drugie miejsce zajął Gaspar Pięknolicy, zaś trzecie należało do Isetha, który zdobył przydomek Postrach Śniegu. Zarówno Iseth, jak i Gaspar otrzymali po ręcznie wykonanym amulecie ze srebra, opalu dendrytowego i kamienia księżycowego nazwanym przez Dril „Zimowa pamiątka”, który miał im przypominać o dzisiejszym dniu, Dioneście, Ferajnie i samych zawodach.
Nastał czas kolejnych zimowych zmagań. Tym razem była to trudna konkurencja, co do tego nikt nie miał wątpliwości — bieg po śniegu z osobą na barana — wymagała ona bowiem nie tyle szybkości, co przede wszystkim siły i dobrej kondycji. Widzowie góralskich konkurów z zaciekawieniem przyglądali się temu wyścigowi, w których udział wzięli: Iseth i Lotti, Anomander i Alena, Sofia i Eugen oraz Gawain i Ruth.
Alena, niczym zawodowy ujeżdżacz koni, wgramoliła się na barana Ana, a ten mógł ruszać. O dziwo, wcale nie był takim chucherkiem, na jakiego wyglądał przy Gawainie. Ruszyli bez problemów! A co to się porobiło u Isetha i Lotti? Pech chciał, że Isethowi tak śpieszno było zacząć, że w tych nerwach osunął się jeden z worków-obciążników wagowych. Ze względu na mniejszą wagę Lotti w porównaniu do dorosłych pań Iseth musiał mieć na sobie dodatkowy balast, coby było bardziej sprawiedliwie. Lotti nie udało się szybko usadowić na ramionach brata. A Ruth? Jej wskok na barana był na tyle przyzwoity, że Gawain mógł zacząć bieg bez komplikacji. Poruszał się dobrym, miarowym, ostrożnym, ale skutecznym tempem. Był na prowadzeniu, tuż za nim podążał Iseth, a na samym końcu Anomander z Aleną. Biegli, ile sił w nogach, ale nie było to łatwe. Alena pewnie umościła się na ramionach Ana. Młody mężczyzna trzymał ją mocno, a podobnie robił Iseth, by nie zgubić siostry w tym śniegowym biegu. Do mety coraz bliżej, ale nie wiadomo było, co się przydarzy na ostatniej prostej. Gawain również pewnie przytrzymywał Ruth, nie wchodziło w grę, żeby mu się wymsknęła. Alena poganiała Anomandera, ale jej słowa chyba nie podziałały jak należy, bo An ugrzązł w śniegu. Topornie mu wychodziło to lawirowanie pomiędzy zaspami — zaś trafił w grubszą warstwę śniegu. Isethowi dobrze szła przeprawa, ale nie był tak szybki jak Gawain. Choć się starał, wciąż plasował się na drugim miejscu. Przed nimi były ostatnie metry. Bogowie wyjątkowo dziś sprzyjali Gawainowi, bo rudzielec pędził pośród zasp, jakby od dziecka buszował w śniegu, a nie zbożu. Gdy Iseth chciał przyspieszyć, niestety Lotti zachwiała się i osunęła, a on nie przytrzymał jej w porę i wpadła dziewczynka na śnieg centralnie pupą. Niezbadane są wyroki bogów, wyjątkowy pech dopadł parę, która wydawała się mieć zwycięstwo w zasięgu ręki. Na ostatnim odcinku Ruth nie była już tak pewnie trzymana przez Gawaina. Jeno moment wystarczył, by podzieliła los Lotti i także pupencją wylądowała w śniegu. Kpiące słowa Aleny zdziałały cuda, bowiem Anomander na ostatniej prostej niesamowicie przyspieszył i, ominąwszy wszystkie celowo do zawodów pozostawione zaspy, jako pierwszy przekroczył linię mety. Wygrał te zawody, choć już stawiano na nim krzyżyk. Gawain razem z Ruth na barana dobiegli jako drudzy. Mieli ciut lepsze tempo pozbierania się i końcowego biegu niż Iseth. I tak oto pierwsze miejsce zajęli Anomander Sokole Oko i Alena Nieustępliwa. Drugie miejsce przypadło Gawainowi z nowym przydomkiem Mocarny oraz Ruth Śnieżnej Panterze. Trzecie miejsce zajęli Iseth Postrach Śniegu i Lotti Malutka. Zwycięska para otrzymała dwie statuetki: figurki niedźwiedzia wraz z asystującą mu owieczką — unikalne rękodzieło, połączenie drewna i złota. Alena otrzymała także drewnianą szkatułkę na biżuterię z wymalowanym zimowym pejzażem. Gawain i Ruth dostali dwie statuetki: figurki małego niedźwiedzia z owieczką, rzecz jasna z drewna i złota. Ruth otrzymała dodatkowo średniej wielkości szkatułkę z namalowanym zimowym widokiem. Iseth i Lotti także otrzymali po statuetce małego niedźwiedzia wraz z asystującą mu owieczką — połączenie drewna i złota, unikatowe rękodzieło. Oprócz tego Lotti otrzymała małej wielkości szkatułkę z namalowanym śnieżnym widokiem.
Do przedostatniej zapowiedzianej zimowej konkurencji zgłosili się Voldo, który przybył niedawno do gospody, Rian, który był gotów do zmagań, posiliwszy się podwójną porcją kradziejowych żeberek, Waldo, Roy Ruan, nazywany przez Ferajnowiczów Bestią, oraz Sudryal… Elf. Obserwatorzy, widząc skład zawodników, nie dawali Elfowi najmniejszych szans. Ochoczo czyniono zakłady. Pomocnicy Dril i Tropiciela wybrali spośród tłumu po dwie dorosłe osoby, a by sprawiedliwości stało się zadość — po jednej niewieście i mężczyźnie. Zaznaczyć też trza, że były to kobiety jeszcze zgrabne, bez nadmiarowych kilogramów. Litościwi organizatorzy nie chcieli dolewać oliwy do ognia… to znaczy i tak już ciężkich sań. Wszyscy się usadowili i zostali poinstruowani, by się nie wiercili, nie machali rękami i by mocno się trzymali. Na znak arbitra ruszyli! Voldo nie miał najmniejszych, żadnych, ale to żadnych problemów, by dobrze uchwycić sanie i ruszyć. Siłacz jak się patrzy. Tempo ciągnięcia sań było bardzo dobre, ale nie gwarantowało mu jeszcze pewnego zwycięstwa, bo wszystko mogło odmienić się w każdej chwili. Nie wchodziło w grę, by Voldo „spał spokojnie” i stracił czujność czy osiadł na laurach, bo Rian stanowił dlań poważne zagrożenie w tych konkurach. Bestia nie miała dobrego startu. Poślizgnął się felernie, tracąc przy tym cenne sekundy, nim się pozbierał i ruszył z kopyta... tj. z łap. Później nabrał ciut prędkości, na tyle, by na tamtą chwilę uplasować się na przyzwoitym trzecim miejscu. Siły nikt Waldo „Niedźwiedziowi” nie odmówi, ruszył całkiem nieźle, ale tak jakoś tempo ciut zdawało się nieśmiałe. Powoli ciągnął te sanie, zadyszka była. Co do Elfa, to niestety — Sudryal wyrżnął jak długi w śnieg, gdy tylko spróbował pociągnąć za sanie. Mimo szybkiego ogarnięcia się stracił szansę na dobry start. A gdy już udało mu się ruszyć z saniami, to tempo było ślimacze. Z ogromnym trudem, zadyszką i potem na skroniach biedny Elf ciągnął i ciągnął te sanie... ale przynajmniej się nie poddawał! Osiłek Voldo nadal utrzymywał dobre tempo, co więcej, zyskał na drugim odcinku przewagę nad przeciwnikami, ale nie była to odległość nie do pokonania. Jeszcze wszystko mogło się zdarzyć na finalnym odcinku. Nastąpiła niezła roszada, bo Niedźwiedź Natejski z czwartego miejsca teraz awansował na drugie, przyśpieszył całkiem przyzwoicie, wykorzystując gwałtowny spadek formy Riana i Roya. Ciągnięcie ciężkich sań to nie bułka z masełkiem, zmęczenie dawało się we znaki, o czym przekonał się Rhian. Wilkołak w postaci człowieczej mierzył się z bólem mięśni, tak jak i inni. Nie poddawał się jednak, zacięty wyścig sań cały czas trwał. O dziwo Elf zebrał się w sobie, wykrzesał z siebie drzemiące pokłady siły, które starczyły na tyle, by — co rzecz jasna zdumiewające — zdeklasować Ruana, któremu przez ten śnieg nie było jednak po drodze. Sudryal, dosłownie o włos za Rianem, teraz szedł z nim prawie łeb w łeb. Choć to nie do wiary, Roy Ruan za bardzo się rozproszył myślami o dziewczynie, która siedziała na saniach. Owszem, ciągnął i brnął przez śnieg, ale z wielkim trudem, mocną zadyszką i bólem mięśni. Był na samym ostatku. Tłum nie dowierzał! Trzeci odcinek trasy ciągnięcia sań stał się bardzo emocjonujący! Tłum żywiołowo skandował imiona swych faworytów! Atmosfera była nader gorąca, choć wokół panowały zimowe warunki. Voldo wygrał te zawody, nie dając rywalom się dogonić, a tuż za nim znalazł się… Sudryal! O bogowie! Kto by przypuszczał, że Elf pokona rosłego Ruana. Tego to się chyba nikt nie spodziewał. Polana, na której odbyły się te zmagania, wypełniła się echem dużych braw, podobnie jak to było po zakończeniu wcześniejszych konkurencji. Mieszkańcy regionu Abamatu i Lyari przybyli tłumnie, by stać się świadkami tych zmagań. Na trzecim miejscu znalazł się Rian, na czwartym Roy, a na samym końcu, o zgrozo dla jego wielbicieli — Waldo.
Nastał czas na rozdanie nagród. I tym razem nie zabrakło pamiątkowych statuetek, prawdziwych rękodzieł z mocnego drewna i czystego złota. Symbol niedźwiedzia stojącego na saniach, niczym ich pogromca! Największą statuetkę dostał Voldo, a po jednej mniejszej otrzymali Sudryal i Rian. Rzecz jasna na tym się nie skończyło, bo w ręce każdego z trójcy trafiła pięciolitrowa beczułka miodu pitnego, która po opróżnieniu mogła być też sama w sobie ozdobą, jako że beczka była całkiem elegancko wykonana, z metalowymi wzmacniającymi obręczami i specjalnym uchwytem do przenoszenia oraz podstawką, by się nie sturlała. Roy i Waldo otrzymali nagrody pocieszenia w postaci pękatych koszy prezentowych, w których oprócz góralskich specjałów, głównie wędzonych kiełbas, szynek i serów, znalazła się flaszka Nalewki Ferajny. Nie zabrakło też po zbiorze „Legendy Dionestu”. A oprócz koszy Roy i Waldo otrzymali beczułki miodu pitnego, tylko że mniejsze, bo dwulitrowe. Wystarczy, by utopić ewentualne smutki. Dril wraz z Tropicielem każdemu z osobna gratulowali i wręczali nagrody, dziękując za udział w konkurencji i za niesamowite wrażenia z tych zmagań.
Nim ogłoszono ostatnią w tym dniu konkurencję, przeznaczoną tylko i wyłącznie dla magów, w karczmie działo się, oj działo! Alkohol szumiał w głowach, trwały pijackie rozmowy, ktoś tam pobrzdękiwał o jakimś ślubie, bard dwoił się i troił, by nie brakowało w gospodzie pieśni. Nawet Gawain porwał w tany Ruth, by później wpaść na pomysł, by rzucić Śnieżnej Panterze wyzwanie. Miała ona przekraść się do pokoju hersztowej i ukraść suknię. Pod pretekstem zaniesienia do pokoju zdobytych nagród, co — trzeba przyznać — było całkiem wiarygodne, Ruth udało się zwieść Gertę, a że ta musiała posprzątać po rozbitym talerzu… kradziejka miała ułatwione zadanie. Bez problemu wykradła suknię Dril’taery i ubrała ją, bez krępacji paradując w niej przed Gawainem. Magini Katedry Elementów Esnu w ostatniej chwili zdążyła pojawić się na polanie przeznaczonej na konkurs tworzenia magicznych bałwanów, gdzie oprócz niej udział wziąć mieli mag Katedry Przemian Azkres, mag Katedry Planów Cassius, magini Katedry Mistycznej Shabira oraz magini Katedry Przemian Kiriae.
Tak jak można było się spodziewać, pokaz magów był niesamowitym przeżyciem dla najmłodszych widzów, ale i dorośli przyglądali się temu z zaciekawieniem. Czy magowie sprostają wyzwaniu? Wszystkie oczy skierowane ku nim, w niemym, przyspieszającym bicie serca oczekiwaniu. Klepsydra poszła w ruch, a ziarenka piasku zaczęły spieszne odliczanie. Jak się okazało, nie było konieczności dawania dodatkowych prób na rzucanie czarów, bo wszystkim udała się ta sztuka wprost niewiarygodnie dobrze! Co to było za widowisko! Rozdziawiły się usta dziatwy, a oczy szeroko otwarte próbowały to wszystko chłonąć i zapamiętać. Ogrom braw przerwał narastającą ciszę, wszak wcześniej nie chciano przeszkadzać szanownym magom, bo skupienie to fundament czarowania… Brawa zaiste zasłużone, bo oto przed wszystkimi tu zebranymi pojawiły się one… śnieżne stwory, które zapierały dech w piersiach! Cuda nad cudeńka, po prostu magii czar!
Mistrz Azkres stworzył Olafa Żelaznego, Nieustraszonego Strażnika Śnieżnej Doliny — magicznie ukształtowanego z bryły żelaza przerażającego skrzydlatego demona, który wyglądał dokładnie tak, jakby ktoś go wybudzał ze snu, a wystającą długą kończyną chciał porwać tego okrutnika, który śmiał go wyrwać z tych kajdan wiecznego odpoczynku… Posąg był idealnie uformowany, detale jak żywe!
Nie mniejszy szok przeżyli obserwatorzy tego pokazu, gdy ujrzeli, co też stworzył mag Cassius. Magicznie uformowana ze śniegu figura à la chimera, nazwana Kruszynką, spotkała się z niesamowitym wprost entuzjazmem tłumu. Takich braw Cassius już raczej w życiu nie uświadczy, bo zebrani byli po prostu niesamowicie wprost zachwyceni!
Najprawdopodobniej to Anomander i Alena, którzy ganiali się pośród tłumu, zainspirowali maginię do tego, by jej rzeźba z bryły żelaza przypominała właśnie tę parkę. Uniknęła dyskwalifikacji, bo udało się jej te dwie postaci uformować nie oddzielnie, a razem. Postać mężczyzny, który trzymał za płaszcz w geście pogoni i przytrzymania dziewczyny koło siebie. Romantyczny wątek! Nie dziwota, że panie pośród widzów były zachwycone, natomiast chłopy marudzili, że to ckliwe, dobre dla bab… Dobrze wiemy, że to pozory, że tutejsi udają twardzieli. Wiadomo, że dziewki im w głowach, ale do ckliwości się nigdy nie przyznają.
Opłaciło się Shabirze operowanie światłem, by móc z lodowej bryły wykrzesać drapieżną kocicę, czyli pumę, nazywaną także panterą. Śnieżne koty wysoko cenione były przez łowców i kłusowników… to znaczy nie tyle one same w sobie, co ich futra. Taki już był ten świat, że jedni ubóstwiali koty, a drudzy tylko ich skóry. Miłość kontra brutalni łowcy… Odwieczne pytanie, odwieczna batalia o przetrwanie gatunku. Tymczasem lodowa pantera miewała się znakomicie i wzbudziła prawdziwy, ogromnie hałaśliwy entuzjazm pośród najmłodszych! Ci, którzy bali się wcześniejszych magicznych tworów, teraz patrzyli się na pumę, nie mogąc oderwać od niej wzroku! Była przepiękna, wiernie oddana w najmniejszych detalach, tak jakby Shabira codziennie praktykowała rzeźbienie światłem w lodzie. Arcydzieło zdało się dla najmłodszych po prostu niezwykłe!
Mieszkańcy tej części Dionestu nie widzieli zbyt często Maji. Przedstawiciele tej niezwykłej rasy przebywają głównie w północno-wschodniej części krainy, w osadzie Ziindi, choć oczywiście nie było to regułą. Tam jednak znajdowało się amarthyjskie centrum ich społeczności. Nikt nie mógł odmówić Esnu wyobraźni i talentu, bo śmiało można orzec, że odwaliła kawał dobrej roboty. „Bałwan i przypowieść” — magini utworzyła dzięki magii klasycznego, pięknego dwumetrowego bałwana, a do tego uraczyła wszystkich opowieścią o czarodziejce Sanu. Można stwierdzić, że tym miłym bałwanowym akcentem, skierowanym głównie do najmłodszych, ociepliła wizerunek magii, którą tu mieli w wydaniu Mistrza Azkresa. Jako jedyna ulepiła klasycznego bałwana, wyłamując się z kanonu dziś utworzonych oryginalnych stworów, jednak sposób, w jaki to uczyniła, podbił serduszka najmłodszych pociech. Przedstawienie-opowieść Esnu podobało się dzieciakom, a to było chyba najważniejsze. Śnieżny puch, wirowanie, a później łączenie w jedną całość wzbudzały zachwyt, wyglądało to na pewno widowiskowo. Na widok żywiołaka wody dzieciaczki piszczały z radości, też chcąc mieć takiego „wodnego przyjaciela”. Autentycznie radość panowała wśród dziatwy, bo co rusz dało się dostrzec piękne magiczne twory, które cieszyły oczy! Przypowieść o Sanu i Cedrirze niosła ze sobą konkretne przesłanie i Esnu mogła cieszyć się tym, że jej słowa padły na podatny grunt. Zyskała pewność, że przez część tych ludzi została wysłuchana i co ważniejsze — zrozumiana…
W zawodach magicznych zdecydowanie wygrał Mistrz Azkres, który otrzymał zestaw pięciu misternie wykonanych kielichów oraz dużą statuetkę przedstawiającą bałwana. Jego sylwetkę wykonano z solidnego dębowego drewna, a szalik i kapelusz zdobiący głowę — ze szczerego złota. To unikatowa na cały Fallathan nagroda, bo nigdzie indziej takiej na pewno nie było i nie będzie. Ta pochodziła od Ferajny i została przez nią samodzielnie wykonana. Podobne statuetki, tylko że mniejsze, otrzymali Cassius oraz Kiriae za zajęcie drugiego i trzeciego miejsca. Dodatkowo Cassius odebrał mithrilowy kuferek z kłódką i kluczem oraz trzylitrową beczułkę miodu pitnego. Do rąk magini Kiriae trafiła dodatkowo kronika, czyli pięknie zszyte stronice czystego papirusu we wspaniałej, ręcznie zdobionej skórzanej oprawie, a także trzylitrowa beczułeczka miodu pitnego. Maji Esnu otrzymała nagrodę pocieszenia, czyli pękaty wiklinowy kosz, a w nim: flaszkę syropu malinowego Safci, zbiór „Legendy Dionestu”, kufel zdobiony górskimi motywami, kawał sernika od Saffronei i inne góralskie specjały. Podobny kosz otrzymała magini Shabira. Ona też zgarnęła Nagrodę Publiczności — statuetkę pomniejszego bałwana ze złotym szalikiem i kapeluszem.
Wydawać by się mogło, że to już koniec biesiady, ale nic bardziej mylnego. Otóż w tajemnicy przed gośćmi, gdy tylko Dril’taera dowiedziała się o tym, że panna Naina Eide oraz Gaspar Vasquez chcą wziąć ślub, dołożyła wszelkich starań, aby zorganizować im tę ceremonię. Jadłem i trunkami nie trzeba było się przejmować, bo było wszystkiego pod dostatkiem. Najważniejszą częścią planu stało się sprowadzenie i to w wielkim pośpiechu Kapłana Przedwiecznego — Bernarda z osady Lyari. Oprócz tego hersztowa wybrała Skalną Polanę* na miejsce, gdzie odbyć się miała uroczystość złożenia przysięgi. Dril’taera ogłosiła zebranym gościom i mieszkańcom z osady Lyari i miasta Abamatu, że Górskiej Ferajnie przypadł zaszczyt zorganizowania ceremonii zaślubin i że pośród śniegu, lasów i gór południowego Dionestu odbędzie się ślub i weselisko Nainy i Gaspara!
Wszyscy, łącznie ze sprowadzonym kapłanem Bernardem, oczekiwali nadejścia narzeczonych — Nainy i Gaspara, którzy postanowili dziś wypowiedzieć przy świadkach i bogach słowa Przysięgi Dusz. Nikt nie wnikał w to, czy jest to przemyślana decyzja, czy byli absolutnie pewni tego, co chcą zrobić, czy też świadomi konsekwencji. To ich życie i taką oto ścieżkę sobie obrali. Jedno zdawało się pewne: zawierając ślub w Amarth, obowiązywała ich amarthyjska tradycja, która mówiła, iż osoba wchodząca do możniejszego rodu przyjmuje nazwisko osoby, którą poślubia, niezależnie od swojej płci. Innych prawnych regulacji odnośnie ślubów w Amarth nie było. Panowała tu swoboda wyboru miejsca, gdzie ślub miał się odbyć, czy wolność decydowania się na danego kapłana. Zresztą to nie miało większego znaczenia, bo kapłani bez względu na wyznawaną wiarę byli upoważnieni do udzielania ślubów. Tu, gdzie najważniejsza jest miłość, nie ma barier, nie licząc tych związanych z wiekiem i najbliższym stopniem pokrewieństwa. Narzeczeni stawili się na Skalnej Polanie z własnej, nieprzymuszonej woli, a to, że doprawieni lekko byli alkoholem... nie dziwiło kapłana, wszak trudno tu być cały dzień o przysłowiowym suchym pysku. Nie upili się jednak na tyle, by nie kontaktować czy potykać się o własne nogi. Kapłan porozmawiał chwilę z narzeczonymi przed samą ceremonią, by uzyskać potrzebne mu informacje. Stawili się pośród okalających polanę drzew, by na łonie przyrody, w zimowej scenerii przypieczętować to, co połączyło tę parę.
Ceremonia zaślubin okazała się krótka, ale ważna w świetle prawa. Nie było potrzeby zbyt długo rozwodzić się nad tym, co i tak było oczywistym. Naina i Gaspar, ku rozpaczy jego wielbicielek, byli sobie przeznaczeni. Skazani na miłość. Na pełne namiętności porywy i chłodne ciche dni. Na kłótnie i na jeszcze bardziej temperamentne godzenia się. Natejski ogień i chłód Amarth będą niczym dwie siły nawzajem się uzupełniające i potrzebujące. Tak już po prostu w związkach jest. Kapłan jednak miał pewność, że z Nainy i Gaspara będzie udana, szczęśliwa para. Po błogosławieństwie i pocałunku Pary Młodej, którego nie mogło zabraknąć, bo wszyscy uwielbiają ten punkt programu — za wyjątkiem zrozpaczonych wielbicielek Gaspara, które w spazmach płaczu aż przymknęły na ten widok oczy — goście mogli nie tylko złożyć gratulacje nowożeńcom, ale i wręczyć drobne upominki. Osadnicy z Lyari zostali powiadomieni o ślubie, więc kto mógł, ten uraczył Parę Młodą prezentami. Naina otrzymała flakon lawendowych perfum, kilka butelczyn wina, ktoś przyniósł ciasto, własnoręcznie upleciony wianek, by nim ukoronowana Naina mogła bawić się i tańcować przy ognisku do białego rana; jakaś starowinka wręczyła amulet z kryształem górskim amarthyjskim, a inna szkatułkę na biżuterię. Gaspar otrzymał od mieszkańców Lyari porządnie wykonaną sakwę z rzemieniami, spory zapas Ognioziela, piękny nóż myśliwski razem ze skórzaną, zdobioną w pomyślne runy kaburą. Otrzymał rzecz jasna kilka butelczyn miejscowych trunków. Najokazalszy prezent wręczył im sam wójt Lyari, bo zarówno Naina, jak Gaspar otrzymali płaszcze podbite wilczymi futrami. Lyari słynie z myśliwych i skór na handel, więc zima w Amarth nowożeńcom nie będzie już straszna. Mieszkańcy tych stron mieli nadzieję, że kiedyś jeszcze ich ujrzą, liczyli na ich odwiedziny w tych stronach. A to, że jak później czas pokaże, o Gasparze ślad zaginął, to zupełnie inna historia.
Bard Ithildin wraz z grajkami z Lyari zapewnił oprawę muzyczną ślubu i wywiązał się z tego znakomicie. Został wynagrodzony sakiewką, a mógł być też pewien tego, że jego imię jako barda zostanie rozsławione przez Ferajnowiczów. I że będzie polecany na różne okolicznościowe wydarzenia. Kto wie? Może uda się z nim nawiązać współpracę na stałe. Może zdawał się ciut melancholijny, ale i żwawe nuty nie były mu obce.
I tak oto przy Wielkim Ognisku, które zorganizowano na weselną biesiadę, ucztowano noc całą, a skoro świt blady nastał, większość mieszkańców powróciła do swych domów, goście zaś ruszyli w swe strony.
Osada Lyari została założona w 1274 roku przez niewielką grupę ocalałych osadników, zmuszoną do migracji. Ich rodzima miejscowość uległa została zniszczeoniua w wyniku potężnej lawiny, która zeszła w Górach Ardreth w 1273 roku. Dla tropicieli, łowczych, zwiadowców i pasterzy, którzy nie znajdowali się na miejscu wydarzenia, była to prawdziwa tragedia. Stracili rodziny, dobytek, zwierzęta… wszystko. Nie mając właściwie wyboru, wyruszyli w drogę. Na szczęście mieli broń, dzięki której mogli przeżyć, zdobyć mięsiwo i podjąć się dalszej wędrówki. Gdy znaleźli się u podnóża Gór Virris, natrafili na przepiękne i ogromne Jezioro Dorron, które otoczone było z dwóch stron gęstwiną lasu. Tu postanowili wybudować chaty i osiąść na stałe. Osada nie miała swojej nazwy do momentu, w którym Elfce o imieniu Lyari udało się pokonać Niedźwiedzia Fallathańskiego. Chcąc upamiętnić ten wyczyn, na cześć dzielnej łuczniczki wzniesiono kamienny posąg, który stał się symbolem społeczności. Od tamtej pory osadnicy trudnili się łowiectwem, kuśnierstwem oraz połowem ryb. Sprzedawali mięso i skóry upolowanych zwierząt do miasta Abamatu. Dostawy mięsa trafiały przede wszystkim do karczm, rzadziej na stoły elfich mieszkańców, natomiast skóry trafiały na handel. Był na nie popyt, szczególnie że w regionie Dionestu panowały zima i chłód. Wraz z upływem lat osada rozbudowywała się, a nawet doczekała ochronnej palisady i wieżyczek obserwacyjno-strażniczych. Te środki zapobiegawcze wynikały z potrzeby zwiększenia bezpieczeństwa nie tylko przed drapieżnikami, ale i sporadycznymi atakami hord potworów. Obok domu wójta wybudowano koszary i dom uzdrowiciela. Z czasem powstał ryneczek, na którym osadnicy sprzedają świeże ryby, mięsiwo, poroża czy futra. Powstanie karczmy Pod Soplem, gdzie można wynająć pokój, nim się uda w dalszą podróż w Góry Virris czy Góry Ardreth, było kwestią czasu. Ostatni i najważniejszy budynek, który tu wybudowano, stanowiła Świątynia Przedwiecznego. Mieszkańcy chcieli w ten sposób podziękować Stworzycielowi za to miejsce, które stało się ich drugą szansą na życie.
Trudno rzec, czy to potęga natury akurat w tym miejscu postanowiła uformować skalne wzniesienie, czy było to dziełem ludzkich rąk i ich wysiłku bądź wytworem magicznym. Mieszcząca się w południowo-zachodniej części Dionestu, tuż obok Lasu Shielddar, polana nazwana została przez miejscowych mianem Skalnej Polany. Miejsce to jest częściowo pozbawione drzew i krzewów, a pusta, wypełniona śniegiem przestrzeń ma kształt kręgu. W jej centralnym punkcie znajdują się charakterystyczne ogromne głazy, stąd obrana nazwa. Nieprawdopodobnym było to, że na tej skale rósł potężny, rozłożysty dąb, który na tle innych, głównie iglastych drzew zachwycał wyjątkową, soczystą zielenią liści. W jaki sposób w tym drzewie tętniło życie na tyle mocne, by kwitnąć i rozwijać się, a nie usychać? Miejscowi podejrzewali, że mogą za tym stać magowie Katedry Natury lub, gdyby sięgnąć dalszej historii… a raczej legend… to i kamienie, i drzewo stanowiły symbole siły druidów… Jeśli uwzględnić do tego trzy mithrilowe głazy, które musiały być tu celowo przetransportowane z bardzo daleka… bo aż ze środkowego lub północnego Amarth, to mogły one dopomóc przy czarach obszarowych. Gdybać o przeszłości Skalnej Polany można wiele. Pewnym jest to, że tajemnica pochodzenia tych głazów wciąż pozostaje niewyjaśniona.
Wątek Dodatkowy
Brak
MG prowadzący: Dril’taera [9]
Dril’taera [9]
Thoran [3] i Ines [113]