17 Penhara (września) 1375 roku
rynek niedaleko doków, Praia, Prowincja Areias Douradas, Natea
Dzień Artystycznego Pożegnania Lata zapisał się na stałe w historii organizacji jako zakończenie i jednocześnie początek nowego etapu w jej życiu.
Trzy dni później Alberto, Tobias i Abraham rozmawiali o tym, co wydarzyło się w Prai siedemnastego Penhara tego roku.
— Skończyłem. — Tobias położył przed Albertem kronikę, w której zapisał wszystko, co działo się podczas festynu. — Mam nadzieję, że wszystko będzie w porządku, nie chciałbym pisać tego od nowa. — Podrapał palcem policzek, robiąc przy tym zabawną minę.
— To dlaczego nie napisałeś najpierw na brudno? — Abraham spojrzał z ukosa na Tobiasa. — Przecież ci mówiłem, żebyś robił to na oddzielnej kartce…
— Nie pomyślałem, bo zawsze pisałem od razu. — Bard potarmosił brązowe włosy.
— Siadaj. — Opiekun gildii wskazał dłonią fotel stojący przy biurku. Drugie, bliźniacze siedzisko zajął już Abraham.
— Nie przejmuj się tak. — Alberto przysunął kronikę bliżej siebie. — Mam nadzieję, że robiłeś wywiad z wystawcami, opiekunami kramów odnośnie zadowolenia z fiesty?
— Ależ oczywiście, że tak! — Tobias zatrzymał się w połowie siadania. — Prosiłem też innych członków obecnych na festynie o pomoc w zapiskach do kronik!
— Zatem zobaczymy, czy mówisz prawdę… — Alberto popatrzył na towarzysza, a potem zaczął czytać…
Praia, 17 Penhara 1375 roku
Tego dnia nasza organizacja ostatni raz podpisywała się jako Brama Cechowa. Od dziś mieliśmy posługiwać się nazwą „Kompania Morska”.
Artystyczne Pożegnanie Lata — tak nazywał się festyn, jaki zorganizowaliśmy. Miałem nad nim pieczę. Decydowałem o tym, co w ogóle ma się dziać, kto wystąpi na scenie, jakie będą atrakcje. Zadanie okazało się trudniejsze, niż myślałem. Popełniłem wiele błędów, z których nie jestem zadowolony. Mam nauczkę, żeby przy następnych występach od razu ustalać kolejkę, mimo że nie lubię narzucać swojej woli. Jak się okazało, w przypadku pokazów artystycznych trzeba pewne aspekty ustalać z góry, aby zachować porządek i spójność wyznaczonych celów. Tym razem tego zabrakło.
Bardzo ważną sprawą jest pilnowanie artystów. Przy kolejnym takim wydarzeniu jasno i klarownie zaznaczę, że wszyscy występujący muszą pozostać w jednym miejscu, inaczej robi się chaos, nad którym ciężko zapanować. Ani mnie, ani Adoel* nie było łatwo odnaleźć zaginionych bardów. Musieliśmy ratować się improwizacją. A skoro już jesteśmy przy sztuce… Ostatni raz płacę przed wyjściem na scenę. Muszę ograniczyć swoje zaufanie do ludzi, bo znowu dostanę od Alberta po głowie. Obciął mi z wypłaty tyle, ile straciłem, kiedy płaciłem Tatianie i Benei za występy, do których nie doszło. Niesłowność kobiet Alberto uznał za wyłudzenie, którego nie zamierza puścić płazem — pieniądze należały do organizacji, nie do mnie, więc artystki okradły całą Kompanię Morską. Dowiedziałem się, że Benea głośno narzekała na mnie jako organizatora. No cóż… ma do tego prawo, aczkolwiek nie mogę się z nią zgodzić. Wszystko w rękach Ala. Elf Ithildin również zadeklarował się wystąpić, ale po wyjściu z namiotu nie mogłem nigdzie go znaleźć, Adoel* także. Zapewne więc opuścił fiestę z nieznanych mi powodów. Mam nadzieję, że nic mu się nie stało. Nastroje podniósł bard Gorgon — dał bardzo dobry i przezabawny koncert! Z tego, co usłyszałem, opiekun Natejskich Piratów Czarnego Żagla był tak zachwycony, że chciał jakieś namiary na tego człowieka. Dobrze, że jako bard mam możliwości podpytać to tu, to tam, i odnaleźć mężczyznę! Ach, świetnie jest obracać się w kręgach artystycznych! Muzyka łagodzi obyczaje, a sztuka uwrażliwia. Tym bardziej nie mogę zrozumieć, jak można było celowo uszkodzić drewnianego smoka, jedną z głównych atrakcji wieczoru. Ktoś podpiłował elementy konstrukcji, która spadła na artystów. Cieszę się, że nikt nie zginął; było naprawdę blisko. Jeden z tancerzy został poważnie ranny, ale udało się przywrócić go do zdrowia. Nasi medycy, Tabbris i Rayanessa, a także ochotnicy: Sadei, Vuyseymus Valente, Morrigan Valente oraz Ashling Vollant należycie zajęli się rannymi. Jestem pełen podziwu dla ich talentów, wytrwałości, a przede wszystkim opanowania w tak szalonych warunkach. Szkoda, że sam nie mogłem pomóc. Warto byłoby się dowiedzieć, jak to robić. Przykrą niespodziankę sprawiła zaś Tatiana. Zaśpiewała niemal w centrum całej tragedii, zupełnie bez wyczucia sytuacji.
Mimo że trupa nie chce od nas rekompensaty, zrobimy wszystko, by jej to wynagrodzić. Stała się ofiarą czystej złośliwości, o której, na szczęście, publika wie niewiele — uznała zdarzenie za zwykły wypadek. Tymczasem prawda może być o wiele gorsza: ja i Alberto podejrzewamy sabotaż. Może zaczęliśmy komuś przeszkadzać, może w grę wchodzi moja przeszłość albo przeszłość całej organizacji? Była opiekunka prowadziła szemrane interesy. Istniał wówczas niejaki Czarny Cech… Obyśmy się mylili i jeden większy pech nie był złą wróżbą czegoś poważniejszego.
Mniejszych incydentów nie było wiele. Pierwszy z nich wywołała pewna para w namiocie strażników. Niejacy Rosisa i Heledir zaczepiali pilnujących porządku. Strażnik Danny* niepotrzebnie wdał się we flirt, jak prowokację określił Abraham. Nasz przywódca jasno stwierdził, co myśli o takim zachowaniu. W międzyczasie kochliwa dwójka wymknęła się bez konsekwencji. W przyszłości, mam nadzieję, nasza straż okaże należytą czujność. Tym bardziej muszę podziękować Młotom. Przedstawiciele kompanii najemniczej z Ostwaldu zgodzili się pomóc chronić festyn, mimo że nas w ogóle nie znają. Przejechali kawał drogi. Przywódca gildii, Legalt Wachter, i jego drużyna wywarli na nas bardzo dobre wrażenie. Podobnie zresztą Inkwizytor, Oystein Kramer. Wszyscy spisali się świetnie i można ich polecić wszędzie, gdzie potrzeba ochrony.
Ponadto, wśród gości festynu pojawił się bezwstydnik, za którym w pogoń ruszyli: Oystein, Legalt, Ustrah oraz Youko. Nie widziałem całej tej gonitwy, a szkoda. Z relacji świadków dowiedziałem się, że była to epicka akcja pacyfikacji dewianta. Podobno najlepiej poradziła sobie z nim Youko. Przemykała między zebranymi na placu niczym kot lub lis. Temu wielkiemu Jaszczurowi i Inkwizytorowi nie poszło za dobrze. Ponoć gadzina przygniotła biedaka, ale czy to prawda, nie wiem. Poza tym, gdyby Daggon przygniótł człowieka, to czy przygnieciony nie doznałby poważnych obrażeń? Tymczasem Czarny Płaszcz stanął ponownie na nogi. Golas zaś został wypuszczony na wolność z powodu niskiej szkodliwości czynu.
Na koniec znaleźliśmy dwójkę dzieciaków, które były ofiarami przemocy w rodzinie. Xavier* i Jason*, bo tak nazywali się chłopcy, trafili pod opiekę Abrahama. Nie było to łatwe, ale ja już takie sprawy załatwiałem w ratuszu, więc pomogłem Abrysiowi. Ojcu, oczywiście, odpuścić nie zamierzamy. Nie rozumiem, jak można w taki sposób traktować swoje dzieci? Przecież to nasza przyszłość. Cieszę się, że chłopcy są już bezpieczni, ale ich zaufanie do dorosłych zostało mocno nadszarpnięte i zdaje się, że ufają tylko i wyłącznie Abrahamowi. I w sumie mamy jakiś dar do przyciągania dzieci, gdyż na festynie pojawiła się mała dziewczynka, Lily, która narobiła zamieszania, w czym towarzyszył jej nasz gildyjny druh, Ruan Boris. Najpierw chowała się pod stołem, a kiedy mnie zobaczyła, zaczęła uciekać. Niedobre kocisko również. Czemu dziecko uciekło, to zrozumiem, ale dlaczego Boris zwiewał na mój widok — nie wiem. Może bał się, że wytargam go za uszy, bo zamiast stać przy naszym stoisku, to objadał się u Rafiss, już i tak spóźniony. Cholerny łobuz! Za karę nie zje pieczonej rybki przez tydzień, a jak będzie podkradać, to dostanie po puchatych łapach i taki będzie finał. Warto wspomnieć, że ta cała kocio-ludzka awantura została powstrzymana dzięki wsparciu innego Ruana. Zaraz, jak on miał na imię… A tak, Iravan! Muszę przyznać, że był zgoła inny od naszego Boriska, ale równie uroczy. Szczęśliwie, moja droga Rayanessa i Rose znajdowały się dalej, inaczej biedak nie zaznałby spokoju.
Jeśli mowa o objadaniu się… Obydwie zaproszone kucharki dały pokaz kulinarnego talentu, ale odniosłem wrażenie, poparte rozmowami z niektórymi gośćmi, że Rafiss i Maxiline miały więcej klienteli przy stoisku niż Saffronea i Navras. Ciekawe, gdzie ten ostatni w ogóle się zawieruszył, bo z tego, co mówiła szefowa, nie wrócił do stoiska po przerwie. Cwaniak, pewnie zabalował, kiedy dostał trochę wolnego od szefowej! Skądinąd, alkohol nie cieszył się większą popularnością niż zwykle. Za to słynne wiewiórki Rafiss przypadły ludziom i nieludziom do gustu. Jak można jeść wiewiórki!? Ohyda! Już zdecydowanie wolę pizzorę w wykonaniu Saffronei, a nie jakieś gryzonie w sosie czosnkowym. Może złożę w „Jadle u Safci” zamówienie na większą ilość tego dobrego jedzonka, zwłaszcza że i dzieci z Sierocińca za nim przepadają. Ktoś wspomniał, iż Saff stoczyła pojedynek z mewą, która próbowała ją okraść z klopsików. Ponoć dzielnie walczyła z ptaszyskiem, nim w końcu dało za wygraną. Podobno dostało w łepetynę z procy od fryzjera Évariste’a. Dobrze, że Tabbris tego nie widział, jeszcze próbowałby się zemścić na Niziołku za skrzywdzenie zwierzęcia. Nie od dzisiaj wiadomo, że Anioły łączy silna więź z fauną.
Jeśli chodzi o stoiska, to jestem zadowolony. Pan Amadi Ikenna miał mnóstwo przepięknych strojów oraz biżuterii. Szkoda tylko, że kreacje, jakie zamówiłem u niego dla artystów, nie przypadły wszystkim do gustu. No nic, zachowam je na później, może innym się spodobają i wezmą do domu, ale, tak czy siak, pan Amadi zasługuje na rozgłos, bo wykonał kawał dobrej roboty. Naina Vasquez z Cichego Wspólnika kupiła piękną cekinową suknię, zapewne bardzo drogą. Towarzyszący jej Bartolo musiał długo stać i czekać, nim kobieta dokona wyboru. Cieszę się, że reprezentowali na fieście swoją gildię, chociaż odmówili darmowego posiłku. Mam nadzieję, iż wszystko u nich dobrze i Cisi radzą sobie po odejściu Matrima.
Tu zatrzymam się i wspomnę o kotach, które niepostrzeżenie wpadły na teren festynu. Pan Ikenna musiał uporać się z jednym. Zwierzak wprowadził niezły chaos, a kiedy już został złapany, to pojawiło się kilka innych. Przemiłe damy: Francesca Delacroix i Ashling Vollant zakupiły koszyk i zabrały ze sobą te wesołe nicponie. Myślę, że zwierzęta znajdą ciepły kąt na stałe.
Sporą popularnością cieszył się Évariste de Villiers, pogromca mewy, fryzjer o nietuzinkowym podejściu do pracy. Ach, wielka szkoda, że nie widziałem wszystkich jego dzieł, które stworzył na głowach. Na szczęście udało mi się dostrzec kilka z nich. Szalony Niziołek z niego! Lubię takie istoty. Pokazują, że ograniczenia wyobraźni nie istnieją, więc liczę na osobiste spotkanie.
Uwagę zyskał również stragan z biżuterią: „Pirackie Oko”. Do kramu zawitał między innymi Inkwizytor Oystein wraz z partnerką: Wolmirą Sefires. Kobieta zauroczyła się broszą, którą od razu przypięła do kreacji. Po zakupach para nawiedziła punkt fryzjerski Évariste’a. Wedle relacji pucybuta Vasyla*, rozstawionego po sąsiedzku, doszło do kłótni. Niziołek miał powątpiewać w zdolności fryzjerskie damy, co nie spodobało się panu Kramerowi. Cóż, też bym się zirytował, gdyby ktoś podważał talenty mojej ukochanej.
W „Pirackim Oku” zaszalała też Morrigan. Ze słów sprzedawcy wynikało, że dokonała zakupu dla całej rodziny i prawie wyczerpała cały zapas, jaki był na sprzedaż. A to ci dopiero heca! Musiała być naprawdę bogata, gdyż nabyła jeszcze cholernie drogą szablę…
Zastanawia mnie, co stało się z malarzem, Salvą d’Or. Z informacji od opiekunów kramów dowiedziałem się, że pan artysta zatonął we własnych myślach. A później zniknął w tłumie…
Ostatecznie, festyn nie okazał się totalną klapą. Co to, to nie! Własny występ na rozpoczęcie uważam za udany, mimo wpadki Adoel*. Byłem pewien, że anielica poradzi sobie lepiej ode mnie, a tu proszę, to ja musiałem kończyć naszą wspólną piosenkę. Dziewczyna przypomniała sobie o tragedii z przeszłości i rozkleiła się. Na szczęście miała we mnie wsparcie.
Pokaz fajerwerków odbył się dwa razy i również z sukcesem. Miło było popatrzeć na barwne światełka rozjaśniające plac. Zdecydowanie poprawiły mi humor, który mocno oklapł po wypadku. Rozbawiły mnie też dwie inne rzeczy. Pierwsza: jakiś stary piernik, który zaczepiał młode dziewczęta, wreszcie oberwał od kogoś; patelnią prosto w łeb. Druga: mag Vuyseymus zaczarował wychodek. Paradne. Tak zaskakujące, że aż śmieszne.
Koniec końców, wszystko udało się ogarnąć. Duża w tym rola Abrahama, medyków, ochotników, a zwłaszcza Młotów. Kto wie, czy Ostwaldczyków znowu nie poproszę o pomoc. Chcielibyśmy znaleźć sabotażystę. Ustrah próbował złapać jakiegoś Anioła, który dość mocno wyróżniał się na tle otoczenia. Czyżby to on był winowajcą? Czy wielki ptak, o którego pytała Tabbrisa Ashling, to właśnie ów Anioł? Ranni artyści byli ważniejsi, ale i tę zagadkę należy rozwiązać. Abrahamowi równie mocno na tym zależy. Wierzę, że któregoś dnia oliwa wypłynie na wierzch; sprawiedliwości stanie się zadość, sprawca zostanie ukarany.
— Podoba mi się. — Alberto zamknął kronikę. — Napisałeś to z sercem i takich wpisów w kronice oczekuję.
— Dziękuję! — Tobias uśmiechnął się od ucha do ucha. — Będę się starać, żeby zawsze takie były — dodał. — Abryś, wszystko w porządku?
Abraham uciekł wzrokiem w bliżej nieokreślony punkt na ścianie gabinetu.
Przywódca gildii wstał z siedziska i podszedł do ukochanego. Spojrzał mu prosto w oczy. Pogłaskał delikatnie po policzku.
— Nie martw się tak, wszystko będzie dobrze. — Uśmiechnął się. -— Zobaczysz.
— Ale to ja odpowiadałem za ochronę festynu. — Abraham zacisnął dłonie w pięści. — Powinienem był przewidzieć, że może dojść do czegoś, skoro mieliśmy kiedyś układy z… typami spod ciemnej gwiazdy.
— Pewnych rzeczy nie przewidzisz, nawet jakbyś bardzo chciał, Okruszku. — Alberto pochylił się i ucałował Abrahama w czubek głowy.
— Dokładnie. — Bard również wstał z fotela i podszedł do młodszego Celaeno.
Położył mu dłoń na ramieniu.
— Ja też wielu rzeczy nie przewidziałem. Nawaliliśmy, to prawda, ale trzeba wyciągnąć z tego wnioski, przyjąć konsekwencje na klatę i iść do przodu.
— Nie martw się już tak, mówię ci. — Alberto pacnął męża w nos. — Pora się zbierać. Zaraz mamy kolejną turę przesłuchania.
— Też racja. — Tobias wyprostował się. -— Znowu spędzimy tam cały dzień?
— Nie wiem. — Alberto westchnął głośno. -— Możliwe. — Pokiwał głową i sięgnął po paczkę skrętów na biurku. — Mam być przy wszystkich przesłuchaniach. Waszych też.
— O rany. — Tobias wywrócił oczami. — Poznasz nasze wszystkie grzeszki…
— Jakbym już nie znał… — Alberto spojrzał spode łba na Tobiasa, który uśmiechnął się głupkowato, pesząc nieznacznie. — Dobra, idziemy — nakazał, dając znak przyjaciołom, żeby poszli za nim.
Tobias i Abraham bez słowa udali się za opiekunem Kompanii Morskiej. Martwili się, co będzie dalej, bo sabotaż przeganiał im sen z powiek. Zwłaszcza Alberto nie zamierzał sprawy tak zostawić. Najpierw spróbują załatwić ją zgodnie z prawem. Później przyjdzie czas na mniej legalne środki…
* NPC
Opowieść - Wątek dodatkowy
Gracz prowadzący: Tobias Kerganton [687]
Tobias Kerganton [687]
Thoran [3] i Trix [1986]